Cześć dziewczyny!
W dzisiejszym poście kilka słów o piankowym samoopalaczu od Bielendy. Myślę, że temat jak najbardziej na czasie. Wiele z nas chciałoby posiadać delikatną, naturalną opaleniznę, niestety- słoneczka brak, przynajmniej w moim regionie. Samoopalacz to zdecydowanie alternatywna, lepsza wersja solarium.
W moim Rossmannie były dwie wersje, ja kupiłam tą jaśniejszą. Jeśli chodzi o aplikację- posiadałam też samoopalacz w formie balsamu i sprayu przypominającego dezodorant, wersja "piankowa" zdecydowanie najłatwiejsza do nakładania i rozcierania.
Producent obiecuje, że efekty widać już po jednej aplikacji. Ciężko mi stwierdzić, ponieważ w trakcie pierwszych upałów już troszeczkę się opaliłam. Po drugiej aplikacji były one już na pewno widoczne. W przypadku "dezodorantowego" samoopalacza po odstawieniu go zmieniał na skórze kolor na żółty, paskudnie to wyglądało. Ten ściera się równo, nie zmienia koloru. Krótko mówiąc jestem zadowolona.
Producent zapewnia, że trzy "porcje" pianki wystarczają na pokrycie jednej nogi- tutaj oczywiście zgadzam się. Przed nałożeniem warto zrobić sobie peeling, unikniemy wtedy złuszczania się skórek.
Podsumowując- specjalistką w tej dziedzinie nie jestem, bo przetestowałam tylko 3 samoopalacze, ale z efektów tego jestem zadowolona i uważam, że za 20 złotych warto się w taki zaopatrzyć. Decyzja należy już do Was ;)
Standardowo, w razie pytań piszcie. :)
Buźka! :)
Wow! brzmi naprawdę super :) pierwszy raz widzę ten produkt ;)
OdpowiedzUsuńhttp://anna-and-klaudia.blogspot.com/
Like me on FACEBOOK
Instagram
Ciekawy produkt, choć ja raczej rzadko sięgam po tego typu kosmetyki.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
retromoderna.pl